Bądź silna. Nic nie jest w stanie cię złamać. Nic nie jest w stanie zrobić ci krzywdy psychicznej.
Nikt nie jest w stanie cię rozgryźć. Nikt nie jest w stanie cię znaleźć. Bądź przebiegła. Bądź zmienna. Bądź najlepsza. Masz siłę. Masz władzę.
Otworzyłam szeroko oczy, wdychając łapczywie powietrze. Cisza. Słyszę swój oddech. Słyszę, że żyję. Nikt nie ma ze mną szans. Nie ma go. Musisz pokonać wszystko. Jesteś twarda.
***
- Wreszcie. - Warknęłam wstając gwałtownie z łóżka i podbiegając do Zayna, gdy ten otworzył drzwi i wszedł do środka po długiej nieobecności.
- Taa. Jedz. Ja nie jestem głodny. - Mruknął opadając na łóżko i zakrywając twarz dłońmi.
- Co jest? - Usiadłam obok niego, kładąc torbę na krześle. - Hm? - Zabrał ręce i popatrzył na mnie z przejęciem.
- To przeze mnie. - Odparł, a ja podniosłam rękę, gładząc go po policzku.
- Ale co?
- To wszystko. Musisz przechodzić przez to wszystko przeze mnie. Uciekać. Siedzieć w takiej dziurze. Nie zasługujesz na to. - Bąknął, kładąc jego dłoń na mojej.
- Przestań. - Parsknęłam, wzdychając ciężko i przełykając ślinę. - Wytrzymam to. Przeszłam już przez jedną straszną rzecz. - Powiedziałam, na co uniósł pytająco brew.
- Mój ojciec. Nie zastanawiałeś się nigdy, gdzie jest?
- Nie żyje.
- Skąd wiesz? - Spytałam zaskoczona.
- Zgaduję. Przykro mi. - Odparł, na co sztucznie się zaśmiałam.
- Głupia gadka. - Warknęłam wstając i chwytając za jakąś bułkę z torby.
- Dobra, sorry, ale na prawdę mi przykro.- Wstał z łóżka i złapał mnie za biodra.
- Weź mnie zostaw, zboczeńcu. - Powiedziałam przeżuwając kawałek bułki, na co zaczął mi się śmiać w ramię.
- Louis ma dzisiaj wyścig. Muszę tam jechać, jako lider gangu. - Mruknął cicho. Zaraz. Jaki wyścig?
- Nie mówiłeś mi o żadnym wyścigu. Louis też się ściga?
- Taa.. Wszyscy ode mnie się ścigają. - Odpowiedział, odsuwając się.
- Długo cię nie będzie?
- Za godzinę jadę. Nie wiem ile to będzie trwało.
***
Leżałam na łóżku, robiąc coś w telefonie i z bólem serca odrzucając każde połączenie. Zarówno od mojej matki jak od Liama, Niny i Louisa. Mają prawo się o mnie cholernie martwić.
Nie ma mnie już kilka dni i pewnie jeszcze długo nie będzie. O ile w ogóle tam wrócę. Westchnęłam głośno, słuchając tykania zegara i swojego własnego oddechu.
Przed sobą, poza ciemnością, widziałam tylko cienie drzew, rozświetlone przez latarnię, wpadające do pokoju przez okno.
Przymknęłam oczy, ale nie na długo. Nagle drzwi otworzyły się, tak gwałtownie, że aż prawie wysadziło je z zawiasów.
Podniosłam się w jednej sekundzie, zaświecając światło w pokoju. Do pokoju, jak burza wparował Zayn, łapiąc się za głowę.
- Jedziemy. Pakuj się! Szybko!! - Wrzasnął na mnie, że aż poskoczyłam. Miał w oczach łzy. On nigdy nie płacze.
- Co się stało? - Spytałam, ogromnie przerażona, pakując swoje rzeczy w ekspresowym tempie.
- Szybko. - Powiedział tylko, łapiąc za obie rączki naszych walizek i szybko zamykając za nami drzwi, zaczął biec w stronę recepcji, ciągnąc za sobą walizki.
Rozszerzyłam oczy, biegnąc za nim. Praktycznie rzucił klucze w stronę lady, bo było już zapłacone wcześniej.
Wpakował walizki do bagażnika i wskoczył do samochodu. Ledwo zdążyłam do niego wejść, a już jechaliśmy.
- Zayn, powiedz mi! - Krzyknęłam, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Nie odpowiedział.
Po jego policzkach spływały łzy. Co do cholery?! Jechaliśmy, aż zatrzymaliśmy się przy jakimś szpitalu. Że co?!
Otworzyłam szeroko oczy i wybiegłam z auta, razem z Zaynem biegnąc do recepcji szpitala.
- Gdzie jest Louis Tomlinson?! - Jezu. Zaczęłam płakać, biegnąc w stronę, wskazaną przez kobietę za biurkiem. W oddali korytarza spostrzegłam Ninę. Siedziała pod ścianą, głośno płacząc, nie przejmując się innymi ludźmi.
Podbiegłam do niej i przytuliłam ją mocno. Z moich oczu wypływał wodospad łez.
- Alice! - Wrzasnęła, obejmując mnie ramionami. - Lou! On... - Z trudem składała słowa w całość, dlatego szybko ją uciszyłam.
- Jezus, Nina. - Wyszlochałam z przerażeniem, gładząc ją dłońmi po plecach.
- Rozbił się! Ja mu nie pozwalałam! Sam pojechał! - Wykrzyczała mi prosto do ucha, głośno szlochając. Spojrzałam w bok, na kucającego pod ścianą Zayna.
Zakrył twarz dłońmi, a z pomiędzy palców spływały mu krople łez. Kurwa. Wieka gula utworzyła się w moim gardle. Dławiłam się własnymi łzami. Nie.
*
- Też tęskniłam! - Wyjąkałam przez śmiech, odsuwając się od niego. - Jak ty wyrosłeś! Dopiero zmieniałam ci... Dobra, może nie. - Powiedziałam, na co wybuchnął niepochamowanym śmiechem, dźgając mnie w brzuch.
*
Nie mój Louie. Pokręciłam głową, mocząc Ninie włosy moimi łzami, ale jej to w ogóle nie obchodziło. Nie teraz.
- Co z nim? - Usłyszałam głos Zayna gdzieś z boku. Rozmawiał z lekarzem?
- Jeszcze nic nie wiadomo, ale narazie wszystko jest pod kontrolą. - Odparł, dając nam nadzieję. Oby wszystko było dobrze. Proszę.
***
Siedziałyśmy w takiej samej pozycji, tylko że już nie płakałyśmy, od jakichś kilku godzin. Lekarz cały czas odpowiadał nam to samo. Ja na prawdę nie chcę stracić kolejnej osoby.
Nie załamałabym się, nie teraz, ale Nina tak. Boję się o nią. O mój boże... ale Louie? Czym on sobie na to zasłużył? Jest dobrym chłopakiem... moim przyjacielem.
On nie może umrzeć. Jeszcze nie teraz. Przecież on ma dopiero dwadzieścia dwa lata. Lekarz w końcu ponownie wyszedł na korytarz.
- Niech mi pan powie, proszę. Co z nim? Już wiadomo? - Zasypywałam go pytaniami.
- Tak. - Wreszcie... - Już tak. On...
_________________________________________
Zarąbiste <3 Dasz dzisiaj dalej? :D ~Czytelniczka
OdpowiedzUsuńNie, błagam ,nie Lou ;_; On nie moze umrzeć!!!
OdpowiedzUsuń