poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 4



JEŚLI DOCENIASZ MÓJ WYSIŁEK I KILKA GODZIN SPĘDZONYCH NAD NAPISANIEM TEGO ROZDZIAŁU, NAPISZ KOMENTARZ.



                        * Alice' POV *



Co ty tu jeszcze robisz? 


Zwiewaj od tego damskiego boksera. 


Ktoś by powiedział. Nie mam takiego zamiaru. On zrobił to tylko raz, zdarza się. Jeśli przeprosi, wybaczę. Wiem, że się powtarzam, ale zrobię to bo ten człowiek chyba na prawdę jest moim szczęściem. 


Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Mimo że... nie oszukujmy się. Wciągnął mnie w to całe gówno, nie winię go za to. Jeśli zaczęłabym nad tym głębiej rozmyślać to znalazłabym mnóstwo powodów żeby go opuścić, ale nie chcę tego. Na razie skupiam się na tych przeciwnych powodach. 


Jest ich dużo, ale czy wystarczająco?


Powoli wstałam z łóżka, podpierając się na rękach i chwiejąc na boki. Nagle poczułam przeraźliwy ból głowy. Tak mną wstrząsnęło, że aż musiałam podeprzeć się o komodę. Co znowu? To pewnie przez ten natłok emocji. Czułam że coś właśnie rozrywa mój policzek. Ah, no tak. Chcę tak bardzo o tym zapomnieć... że na prawdę przez chwilę o tym zapomniałam. Czas wrócić do rzeczywistości.


Nie dość że cię uderzył, to jeszcze w twarz.


Tak, wiem. Westchnęłam cicho, zmierzając w stronę mahoniowych drzwi w mojej satynowej koszuli. Obym nie spotkała go ani po drodze, ani w kuchni. Nie jestem na to jeszcze gotowa. 


Prawdopodobnie śpi teraz w drugiej sypialni, aczkolwiek nie jestem pewna. Modlę się jednak żeby tak było. Tak, morderczyni się modli... Pff... 
Powoli schodziłam schodek po schodku, mając nadzieję na to, że tego ranka nie będę musiała się z nim zmierzyć. 


Marzenia chyba jednak się spełniają.


Pomyślałam przemierzając pusty salon, a potem kuchnię, w poszukiwaniu tabletek przeciwbólowych. Na szczęście, długo szukać nie musiałam. Były w szafce, na swoim stałym miejscu. Gdy Odwróciłam się, w celu nalania sobie wody do szklanki, mój cały plan na ten poranek poszedł się jebać.


Odchrząknęłam znacząco, odsuwając się od niego jak najdalej i ignorując jego osobę. Nie chcę go. Nie teraz. Idź sobie.
- Dzień dobry. - On po tym wszystkim co stało się wczoraj ma jeszcze czelność mówić mi po prostu te dwa słowa? Pierdol się. 


Fuknęłam nosem, połykając tabletkę i popijając ją wodą. - Boli cię głowa? - Spytał, na co ja w odpowiedzi najchętniej  wyciągnęłabym mu środkowy palec, ale... Boję się? Na prawdę się go boję? 


Nagle poczułam dłoń na moim biodrze i aż podskoczyłam, wypuszczając z rąk szklankę, która spadła na kafelki, roztrzaskując się w drobny mak. Nie dotykaj mnie gościu. Szybkim krokiem skierowałam się do drzwi, ale zatrzymał mnie nagły ucisk w nadgarstku. 


Gwałtownie się zatrzymałam, bojąc się o kolejny ruch z jego strony, ale on po prostu stanął przede mną, a po chwili już klęczał, błagając o wybaczenie. - Przepraszam. Tak bardzo przepraszam. - Zaczął, ściskając moje nogi w swoich ramionach. - Ja nie wiem dlaczego to zrobiłem. Na prawdę. Proszę, wybacz mi. - Podniósł głowę do góry, przenosząc na mnie wzrok. - Proszę.


Czy on... Płacze? Nie możliwe. Mój wyraz twarzy mówił sam za siebie. Byłam w szoku. Przecież oboje wiemy że on nigdy nie płacze. Ja? Kiedyś. Wcześniej byłam inna, on nie bardzo. Skinęłam tylko głową, wyrywając się z jego uścisku i biegnąc do sypialni. Chcę być sama. Teraz.



                                 ***



Siedziałam w bezruchu na łóżku, wpatrując się pusto w ogromne okno. Było mi dobrze, dopóki ktoś nie zakłócił mojego spokoju, zapalając światło. Tylko jedna osoba może znajdować się w tym domu oprócz mnie, więc nie byłam z tego faktu zbytnio zadowolona.


Jego nie chcę oglądać najbardziej. Proszę, wszyscy tylko nie on.
- Alice? - Powiedział cicho głos gdzieś za mną. Oh, zamknij się i wyjdź z tego pokoju. - Wszystko okej? - Chyba sobie kurwa żartujesz. Nic nie jest okej. I to przez ciebie.


- Wyjdź. - A raczej wypierdalaj stąd. Zamknął się na jakąś chwilę, żeby potem znów wydobyć z siebie jakieś słowo.
- Ale... - Oczywiście nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż przerwałam mu, powtarzając poprzednie słowo.


- Wyjdź. - Jęknęłam, chowając twarz w dłoniach. Ten człowiek powoli zaczyna wyprowadzać mnie z równowagi. Zaraz rzucę w niego jakimś wazonem, albo coś. Jak w filmach. Obawiam się tylko że w tym pokoju nie ma żadnego wazonu. Tym razem grzecznie opuścił pomieszczenie, nie odzywając się już więcej. 


Dzięki Bogu, który nie istnieje. Odetchnęłam z ulgą, chowając twarz w poduszce. Policzek boli, ale nie obchodzi mnie on w tym momencie. Pisnęłam najgłośniej jak umiałam, ale on tego nie usłyszy. Nie, nie mówię o Zaynie. Mój ojciec nie usłyszy tego pisku. Nie usłyszy wołania o pomoc. 


Może nawet lepiej byłoby mi z nim? Może powinnam już teraz do niego iść? Z Zaynem czy bez? Właśnie to jest najtrudniejsze pytanie. Plus, tylko słabi popełniają samobójstwo, a ani ja, ani mój facet nie jesteśmy słabi. Nina była. Nie udało jej się, a teraz wylądowała w psychiatryku. 


Nie, to nie jest dobry pomysł. Pokręciłam głową i podciągnęłam kolana pod brodę, biorąc głęboki oddech. Co ja mam teraz zrobić. Jestem sama, czy jednak nie? Zayn jest moim szczęściem czy piekłem? Nic z tego nie rozumiem.



                                ***



Poderwałam się z kanapy wraz z charakterystycznym dźwiękiem dzwonka do drzwi. Listonosz. Upewniłam się, patrząc przez wizjer, ale ujrzałam tylko dobrze znanego mi mężczyznę w średnim wieku, ubranego na niebiesko. 
- Dzień dobry pani Anastazio. - Uśmiechnął się szeroko.


- Dzień dobry. - Odpowiedziałam mało entuzjastycznie, ledwo podnosząc prawy kącik ust do góry.
- Zły dzień? Standardowo, jeden list dla pani. - Przytaknęłam lekko głową, odbierając od niego białą kopertę, zaadresowaną do mnie.


- Dziękuję. Do widzenia. - Powiedziałam szybko, na co on prawdopodobnie odpowiedział tym samym, ale byłam za bardzo zajęta rozmyślaniem co napisał do mnie, jak okazało się Liam. Pobiegłam szybko do salonu, siadając na kanapie i lekko zdyszana, ze zdenerwowaniem i zniecierpliwieniem rozerwałam całą górę koperty. 


W środku była śnieżnobiała kartka wypełniona starannym, charakterystycznym pismem Liama. Zanim zaczęłam czytać, wzrokiem odnalazłam lekko zamazany punkt. Czy on płakał podczas pisania? Tekst był bardzo, bardzo krótki. Zdecydowanie krótszy niż zwykle.



                               Londyn 25.07.2016r.


                  Kochana Alice!


Wiesz jak bardzo chciałbym cię teraz widzieć, ale nie mogę z wiadomych dla nas powodów. Martwię się o ciebie. Mimo że minęły te dwa lata, boje się o ciebie. Wciągnęłaś się w coś czego nie możesz już odwrócić. Wiem, rozumiem cię. Mam nadzieję że kiedyś wrócisz do domu. Jakieś tam minimalne szanse zawsze są, prawda? Gdy byliśmy małymi dzieciakami mówiłaś mi że zawsze trzeba mieć nadzieję. Nie wiem skąd ci się brały takie mądrości w wieku dziesięciu lat, ale pomińmy ten fakt. Nie mam żadnych wieści ze szpitala... Wiesz o co mi chodzi. Ale to chyba dobrze, bo wiem że nic się złego nie dzieje, a Nina żyje. Pamiętaj że wszyscy tu za tobą tęsknimy. No... przynajmniej ja. Nie bardzo utrzymuję kontakt z twoimi najbliższymi, ale ja na pewno. Kocham cię. Wiesz o tym, prawda? Kocham cię i zawsze będę. Mam nadzieję że ty mnie też. Jeśli ten palant coś ci zrobi... no nie wiem. Uderzy. Lub coś w tym stylu, to ja go zabiję nie zważając na konsekwencje. Mówię... albo raczej piszę serio. Nie wiesz nawet jak bardzo jesteś dla mnie ważna. Chciałbym cię teraz przytulić...


Właśnie w tym momencie tekst był zamazany, a ja nie byłam w stanie przeczytać tylko jednego słowa, co nie było jakimś szczególnym problemem, bo to wszystko dało ułożyć się w logiczną całość.


... za tobą tęsknię. Cały czas czytam ten jeden jedyny list. Potrzebuję cię. Nie wiem jak ja sobie radzę. Tyle czasu bez ciebie. Dwa lata. Pewnie nawet wyglądasz inaczej. Jakoś nie wyobrażam teraz sobie ciebie w wersji z długimi, jasnymi włosami i piegami na całej twarzy. Ten piękny uśmiech śni mi się po nocach. Proszę, odpisz. Mam nadzieję że w ogóle kiedykolwiek cię jeszcze zobaczę.


                                  Bardzo cię kocham
                                                        Liam



Czy wspominałam, że ani razu nie odpisałam Liamowi? Oczywiście poza tym pierwszym listem. Napisałam mu że jestem bezpieczna i żeby się nie martwił. Po nim, co tydzień w ten sam dzień przychodził do mnie list. Nie zniechęcił się nigdy. Jak widać, są one coraz krótsze i w niektórych słowa się powtarzają, ale on ciągle pisze i nie przestaje. Może powinnam w końcu odpisać? Boję się. Tyle czasu minęło...



_________________________________________________________________________________












sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 3

                 


                  * Alice' POV *



- Wiesz co? Może jednak nie? - Mruknęłam cicho, odsuwając się o kilka kroków, wyciągając pistolet zza pleców i strzelając niczemu winnemu mężczyźnie prosto w głowę. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym schowałam broń do torebki i spokojnie przeszłam za budynek, mijając się z Zaynem. Sukces. 







Jak zwykle. Ściągnęłam szpilki ze stóp i rozpoczęłam krótką wędrówkę do samochodu. Która to już akcja? Straciłam rachubę. Na prawdę. Nie boję się że ktoś to usłyszał. Mam tłumik. 


Rozejrzałam się wokoło, widząc tylko zaciemniony parking a za nim las. Księżyc świecił dziś wyjątkowo jasno a gwiazdy wysypały się po całym niebie ledwo zostawiając kawałki granatowej powierzchni. Otworzyłam drzwi od samochodu kluczami, których o dziwo na szczęście tym razem nie zgubiłam i rozłożyłam wygodnie na miejscu pasażera.


- Już? - Spytałam, gdy tylko usiadł obok mnie. Nie odezwał się. Mruknął tylko coś na znak odpowiedzi. - Wszystko okej? - Zmarszczyłam brwi, niespokojnie wiercąc się na fotelu.


- Tak. - Bąknął krótko, odpalając silnik.
- Widzę że nie. - Powiedziałam pewnie, odwracając się w jego stronę.
- Wszystko. Jest. W. Porządku. - Wysyczał przez zęby. Co? Nigdy się tak nie zachowywał. Nigdy nie był dla mnie taki niemiły. 


- Ale prze...
- Możesz po prostu zostawić mnie w spokoju?! - Wrzasnął nagle, a ja aż podskoczyłam na siedzeniu, otwierając szeroko oczy. Byłam w szoku. Powoli odwróciłam się w stronę szyby i pokręciłam głową ze zdekoncentrowania. 


Co mu jest? Przełknęłam ze zdenerwowania ślinę. Kogo jak kogo, ale jego to się boję. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Dziwne że boję się swojego chłopaka. Tylko czasem, bo znam jego umiejętności i wiem co jest w stanie zrobić. 


Nigdy nie podniósł no mnie ręki, aczkolwiek wiem jaką ma siłę. Przecież to jest morderca. Tak samo jak ja. No właśnie. Trochę się zapominam. Lepiej żebym nie myślała o takich rzeczach, bo to jest trochę dziwne. Nawet bardzo dziwne.


- Przepraszam.
- Lepiej nawet nie wymawiaj tego słowa, gdy nie jest szczere. - Fuknęłam cicho, na co oczywiście się zamknął. Wiedziałam. Przewróciłam oczami i zaczęłam skupiać się na niedokońca wyraźnych obrazach za szybą.








                                  ***



- Okej. Możesz przestać mieć tego swojego focha. - Bąknął czarnowłosy gdy tylko przeszliśmy przez próg drzwi wejściowych naszego domu.
- Ja mam focha?! - Prychnęłam, machając rękami na wszystkie strony. - To ty w ogóle się nie odzywasz, a jak już to najchętniej byś mnie pogryzł! Nie wiem co ci się dzieje, ale jedyną osobą w tym domu, która strzeliła focha jesteś ty! - Odwróciłam się tyłem rzycając szpilki gdzieś w kąt i idąc wzdłuż korytarza.



- Obrażasz się o byle co a teraz nawet na mnie nie patrzyłaś! - Wrzasnął, a ja słyszałam za sobą kroki.
- Wydarłeś się na mnie nie wiadomo dlaczego! - Odwróciłam się z powrotem w jego stronę. - Przecież ja nawet nic ci nie zrobiłam! 


- Może ja po prostu pragnąłem żebyś na chwilę się zamknęła! Chciałem mieć spokój! - Jego krzyk wypełnił całe mieszkanie, a ja aż się wzdrygnęłam. Mierzyliśmy się morderczymi spojrzeniami pełnymi wściekłości.


- Ale ja tylko się o ciebie martwię! Nie możesz osądzać mnie o to że mi na tobie zależy!
- A może jesteś po prostu nadopiekuńcza?! Sam potrafię o siebie zadbać! 


- Czyżby?! Nie musisz od razu przychodzić do mnie z mordą! - Wrzeszczałam równie głośno, mając ochotę mu przywalić.
- Mogłabyś zająć się własną dupą! Wcale cię nie potrzebuję! 


- Bo jesteś tylko jebanym skurwielem,  myślącym tylko o czubku własnego nosa! ! - To był jeden ułamek sekundy. Jak gdyby to nie miało żadnego znaczenia, z niewiarygodną siłą uderzył mnie prosto w twarz, co zwaliło mnie z nóg. 


Nie mogłam w to uwierzyć. Ból fizyczny jakby przestał istnieć. Jedyne co czułam to szok, niedowierzanie i zawód. Jak on mógł mi to zrobić? Z moich oczu wypłynęły  łzy. 


Owszem, płakałam z bólu. Psychicznego bólu. Podniosłam się z ziemi, kręcąc głową. Stanęłam z nim twarzą w twarz. - Patrz. - Palcami wskazałam na łzy spływające mi po policzkach, po czym tym razem ja uderzyłam go z otwartej dłoni w policzek. 


Wiem, że to nie równa się z jego uderzeniem, ale nie obchodzi mnie to. Nawet się nie skrzywił. No cóż. Ledwo weszłam po schodach na górę i wyciągnęłam z szuflady moją koszulę nocną. Dopiero teraz odczułam ból lewej strony twarzy. Okropny ból, który wyrządził mi on. Mój kochany Zayn.


Nieprawdopodobne, a jednak stało się. Nigdy nie podejrzewałabym go o coś takiego. Niestety, przeliczyłam się. Pomyliłam się co do niego. Po ponad dwóch latach znajomości i większość bezgranicznej miłości, przynajmniej z mojej strony... on był w stanie zrobić mi coś takiego.


Wiem że mnie kocha. Zrobił to tylko w napadzie wściekłości. Chciał żebym przestała się o niego zamartwiać, przestała w ogóle mieć język w gębie. Obiecuję. Od dzisiaj będzie marzył i modlił się o usłyszenie mojego głosu. 


Pominęłam fakt, że pierwszy raz od ponad roku płakałam. Obiecałam sobie że nigdy więcej nie będę płakać, a najgorsze jest to, że to właśnie mój Zayn do tego doprowadził. Uderzył mnie. On na prawdę mnie uderzył. 


Pociągnęłam nosem, wychodząc z łazienki po uprzednim wzięciu prysznica i ubraniu się. Nie patrzyłam nawet w lustro. To było dla mnie za wiele. Gdy weszłam do pokoju, zastałam puste łóżko. Ma rację. Teraz niech lepiej nie pokazuje mi się na oczy.


Powoli położyłam się na materacu, opierając policzek o miękką poduszkę. Szybko jednak z jękiem odskoczyłam od niej. Sapnęłam cicho, rezygnując ze spania na boku i przewróciłam się na plecy. Dalej nie mogę w to uwierzyć.


- Dobrze wiesz że nigdy nie podniósłbym na ciebie ręki, wręcz przeciwnie. Zabiję każdego kto dotknie cię choćby jednym palcem. - Zaśmiał się czarnowłosy, gładząc mnie po plecach i coraz mocniej przyciskając do siebie. - Wiesz o tym, prawda?
- Wiem. - Odparłam pewnie, spoglądając w te piękne błyszczące w świetle księżyca tęczówki.


Tak, to najbardziej boli.






                                ***



Obudziły mnie rażące promienie słoneczne. Oczywiście, nie zasunęłam wieczorem zasłon. Gdy jednak przypominam sobie co wczoraj się stało całkowicie się usprawiedliwiam. 


Właśnie. Wczorajszy dzień... tak na prawdę to noc, zapadnie mi w pamięci na długo. Co ja mam teraz zrobić? Już nigdy więcej się do niego nie odezwać? Wyrzucić z domu? 


Nie mogę. Nie tylko dla tego że nie chcę, chociaż to też gra tutaj swoją rolę, ale on jest silniejszy. To on mógłby z łatwością wyrzucić mnie z domu. Kocha mnie, to wiem na pewno, ale dlaczego mi to zrobił? 


Odkąd pamiętam, łatwo jest wyprowadzić go z równowagi, ale czy to go usprawiedliwia? Nie mam pojęcia. Jeśli mnie przeprosi, wybaczę. Ale jedno jest pewne. Nie zapomnę mu tego do końca moich dni.



_________________________________________________________________________________